Rowerem przez – Góry Sanocko Turczańskie, Bieszczady, Beskid Niski, Beskid Sądecki.

Na początek decyzja.

Jest już postanowione. Następnym odcinkiem na rowerowym szlaku dookoła Polski będzie południowy-wschód. Jest to jeden z dwóch jeszcze brakujących tras do zamknięcia pętli wzdłuż granic naszego kraju. Pora zatem na ustalenia logistyki, przebieg trasy, dojazdy, noclegi itp.

Dzień 01.

Dojechałem pociągiem z Wrocławia do Przemyśla. Zakwaterowanie w hotelu PTTK, zostawiam rzeczy i ruszam na zwiedzanie.

Przemyśl, dla mnie to nasze okno na wschód, tygiel kulturowy. Jestem tu już trzeci raz i tym razem to początek rowerowej trasy przez Bieszczady. Poprzednio przez jeden dzień zwiedzałem na rowerze okoliczne forty twierdzy Przemyśl. Tym razem korzystam z rady Szwejka; trasa podziemna i przejazdy rowerowe ulicami miasta. To piękne klimatyczne miasto, studzę emocje , ładuje baterie przed dalszą trasą.

Dzień 02.

Wyruszam wcześnie rano z Przemyśla, cel Krościenko k. Ustrzyk Dolnych. Wybrałem wariant trasy przy granicy na południe. Po drodze odwiedzam i zwiedzam :

  • Fort numer V w miejscowości Grochowice. Ponieważ zwiedzałem już wcześniej umocnienia Przemyśla ten fort wypada mizernie na tle największych umocnień, ale wznosi się nad całą okolicą i zapewne doskonale panował nad  niższym przedpolem.
  • Dalej Kalwaria Pacławska – sanktuarium. TU mam wielkie szczęście bo przyjechałem już o 8:00 i kościół i pozostałe obiekty SA puste – dosłownie. W kościele jestem sam przez ½ godziny. Podziwiam słynny obraz i mam czas na własna modlitwę sam na sam … wrażenie niesamowite. Oglądam pozostałe obiekty – sala konferencyjna, dom pielgrzyma, wieża widokowa itp.
  • Kolejny obiekt zaplanowany na ten dzień to cerkiew obronna w miejscowości Posada Rybotycka, położona trochę z boku trasy wymaga nadłożenia kilometrów, ale jak już TU jestem to nie ominę tak ważnego obiektu. Moja ocena: obiekt piękny, ale całkowicie opuszczony podobnie jak pobliski budynek. Kradzież rynny powoduje zamakanie ściany i zapewne przyczyni się do dalszych zniszczeń. Wielka szkoda bo miejsce jest bardzo klimatyczne.
  • Przejazd z Posady Rybotyckiej do Arłamowa prowadził mnie przez malowniczą dolinę gdzie resztki drzew owocowych wskazywały na dawne osadnictwo , a przepiękne łąki otwierały dalsze widoki. Przepiękny odcinek tego dnia.
  • Pora na zmianę klimatu bo wyruszam do Arłamowa. Po podjeżdzie podziwiam obiekty tego kompleksu i jest co oglądać. Chwila odpoczynku i pora w drogę.
  • Jadę na nocleg do Krościenka. Miejscowość położona w okolicy Ustrzyk Dolnych z ciekawą historią i kilkoma zabytkami.

Moja trasa przejazdu w tym dniu wyglądała następująco.

Dzień 03 – ruszam do Ustrzyk Górnych.

Na ten dzień nie zaplanowałem sobie kierunku nad Solinę, bo TAM tłumy turystów. Ruszyłem dalej na południe do samego centrum Bieszczad i przez cały czas trzymałem się drogi krajowej 896. Celem tego dnia było dotarcie do centrum Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Po drodze odwiedzam liczne drewniane cerkwie i małe miejscowości. Zawsze w takim przypadku liczba zaplanowanych kilometrów wyliczonych z mapy wzrasta o 10 do nawet 20 km. Zwiedzanie miejscowości, odjazdy w bok do wskazanych atrakcji, to wszystko zwiększa nasz dystans dzienny.

Ustrzyki Górne. Położenie miejscowości bajkowe. Liczne małe busy przewożą turystów do miejsc otwierających wejścia na poszczególne szczyty. Pole biwakowe pełne namiotów. Każdy wybiera sobie trasę na konkretny dzień i uwzględnia swoje możliwości. Jest super, ale są też małe braki. W żadnym ze sklepów z pamiątkami nie ma autentycznej zapinki z napisem Bieszczadzki Park Narodowy, choć przecież to TU jesteśmy. Wieczorem w knajpce muzykowanie fajny afisz z prezentacją zmieniających się wykonawców. Przychodzę na sam początek. Wokalista z gitarą i  muzyk z harmonijką, ale zamroczenia alkoholowe  muzyka od harmonijki już daje znak o sobie. Na początek gra metr od mikrofonu i nic nie słychać, po interwencji obsługi przybliżył się i teraz gra bluesa choć wokalista śpiewa coś innego. Po drugim utworze zostaje sam wokalista , śpiewa smutną piosenkę raz bardzo cicho , raz rycząc w mękach. Kończę piwo, pora na kwaterę. Te dwie uwagi jednak nie niszczą rangi atrakcyjności tego miejsca w moich oczach. Warto TU przyjechać jeszcze raz.

Takie widoki TU mamy.

Dzień 04. Tym razem zmieniam kierunek przejazdu na zachód. Ustrzyki Górne  do Komańczy.

Na trasie bardzo liczne podjazdy do przełęczy z pięknymi widokami na Bieszczady.

Na trasie przejazdu mijam Cisną i Wetlinę – zatem słynna kolejka wąskotorowa.

Upalny dzień, dużo podjazdów w dodatku na mocnych zjazdach muszę hamować żeby mnie nie poniosło z moimi torbami. Pora na odpoczynek , posiłek i uzupełnienie płynów.

Przy tej okazji poglądowa mapa – tereny zasiedlenia w okresie wojny i obecnie na zdjęciach lotniczych. Widać jak bogate było TU życie.

 

Mam dobry czas bo wyjechałem bladym świtem prze upałami zatem może uda się szybko zakwaterować i zwiedzić Komańczę już bez obciążenia roweru sakwami.

Komańcza to mała miejscowość do której dotarłem rowerem z Ustrzyk Górnych. Przejechałem wprawdzie 70 km i pora była już na odpoczynek. Znalazłem kwaterę i wybrałem się na spacer po okolicy. Pięknych zabytkowych obiektów z ciekawą historią mamy tu aż kilka. Zobaczcie sami. TUTAJ również zegnam się z Bieszczadami bo to jednocześnie geograficznie ich zachodnia granica.

  • miejsce internowania kardynała Stefana Wyszyńskiego. Klasztor Nazaretanek. Ciekawy nietypowy wygląd obiektu, póżniej poznałem jego wcześniejszą historię.
  • kolejne ciekawe obiekty w tej miejscowości.

Korzystam również ze sklepu spożywczego i uzupełniam swoje zapasy.

Dzień 05. Kontynuuje kierunek na zachód do Ropek k. Wysowa Zdrój. z noclegiem gdzieś po drodze.

Według wskazań elektronicznego suflera to około 110 km , czyli w realu około 130 , a to dla mnie zbyt duży dystans. może po przejechaniu 70 do 80 km będę się rozglądał za noclegiem. Komańcza to również geograficznie zachodnia granica Bieszczad – tak jak to widać na zaznaczonej mapce ze szkicem mojego dotychczasowego przejazdu.

  • pierwszy cel tego dnia to Jaśliski Park Krajobrazowy. Robię zjazd z trasy do samych Jaślisk – filmowa miejscowość.
  • gdzieś po drodze do następnej atrakcji tego dnia.
  • kolejny park – tym razem Ma… Park Narodowy
  • robi się póżno, na trasie brak noclegów. Wytrwałość nagrodzona spie w Belwederze.

Uratowała mnie studencka baza namiotowa, świetna organizacja i obsługa. Ponieważ to niedziela wszyscy się zwijają i pozostaje kilka namiotów. Oczywiście wieczorem rozmowy przy ognisku. Około 21 idę do mojego małego namiotu spać bo jutro rano wyruszam, ale rozmowy trwają. W grupie dyskutantów jest historyk, bibliotekarz, przewodniczka górska, córka fizyka jądrowego pracującego w ZSRR, stały miłośnik wielu baz studenckich. Rozmowy bardzo ciekawe – słucham i zasypiam.

Dzień 06. Do Ropek.

Odwiedzę kuzynkę w Ropkach nie zostało mi zbyt wiele kilometrów, ale trasa nadal rewelacyjna. Drewniane cerkiewki, piękne otwarte widoki i przyjemny poranek.

Tego dnia zrobiłem jeszcze wypad rowerowy do Wysowej Zdrój bo z Ropek to zaledwie 5 kilometrów w jedna stronę. Małe zadbane uzdrowisko.

.

Dzień 07. Kierunek Stary Sącz.

Nie ma to jak u rodzinki, ale pora w dalsza drogę i jak zwykle wyruszam z samego rana. Po godzinie zaczyna padać, jadę jednak w małym deszczu. Gdzieś po drodze śniadanie pod wiatą przy świetlicy we wsi. Fajno, ze teraz są takie miejsca. Przed Starym Sączem Nowy Sącz i pełna cywilizacja KFC, czyli koniec słodkiego prymitywizmu . Jeszcze chwilka i Stary Sącz. Zakwaterowanie kąpiel i zwiedzanie okolicy rowerem bez bagażu.

Stary Sącz. Magia miejsca. Około 5:30 wyjechałem rowerem z Ropek w kierunku Sącza. Wskazywało na 55 km, ale trasa była prawie ciągle z górki. Dla rowerowego turysty z jakami to poezja, ale hamulce mają w tym temacie całkowicie odmienny pogląd. Padał deszcz, ale to żadna przeszkoda. Nowy Sacz i kierunek na Stary Sącz. Jestem w rynku i pierwsze wrażenie magia, choć dużo samochodów z najbliższych miejscowości na targ w rynku, ciągle parkują jakieś samochody turystów, ruch, ale taki inny małomiasteczkowy. Niby ruch ale wolno i dostojnie jadą sobie samochody po wąskich uliczkach. Zakwaterowanie, prysznic i zwiedzanie. Obchodzę spokojnie rynek i zaglądam do małych sklepików. Dalej oczywiście klasztor, kościół, brama dar z Siedmiogrodu. Obiad w knajpce na piętrze z widokiem na rynek. Pora do hotelu na mały odpoczynek. Druga tura zwiedzania – teraz rowerem: Bobrowski i ścieżka nad lasami z widokiem na miasto. Rower do przechowalni i jeszcze raz rynek już po 18 bez lokalnych samochodów i mniej turystów – czuć klimat i magię tego miejsca. Rozmawiam z sympatyczną młodą plastyczką odnawiającą stare murale (trzeba wiedzieć że jest ich tu też kilka). Ich mural powstał w 2017 roku teraz przechodzi lifting. Dziewczyna robi to z koleżankami bo są plastyczkami urodzonymi w tej miejscowości i choć już pozbywają w innych miejscach mają poczucie że trzeba to robić. Sympatyczna młoda osoba , sympatyczna rozmowa. Przez kwadrans rozmowy obok przejechali na rowerach kilkunastu turystów i nikt nawet nie zwolnił żeby zauważyć piękne murale nie tylko od frontu budynku, ale również z boku. Dla mnie w takich miejscach jak TO trzeba się umieć raczyć wręcz delektować klimatem. Mam też to poczucie luksusu, że nikt mi nie odebrał tej samotnej rozmowy, tego jak sobie z młodą dziewczyną w wieku mojej wnuczki mogłem rozmawiać o przesłanie muralu, poszczególnych scenach realizowanych w różnych stylach przez koleżanki. Fajno że wszystkim się gdzieś spieszy, a ja mogę tu mieć swoje chwile zwolnionego rytmu. Coś mnie tu przyjemnie spowolniło, może to ojczulek Tischner , może duchota lipcowego dnia, może dziadowskie spowolnienie nie mam pojęcia. Ten klimat mi odpowiada. Jest też co oglądać. Chyba na tyle.

  • miasto
  • kolejne atrakcje to bobrowisko, platforma widokowa na miasto i inne obiekty

 

Dzień 08. Do Bochni do pociągu.

Teoretycznie trasa tego dnia powinna przebiegać ciągle z górki, ale nic z tych rzeczy. Zjazdy i podjazdy, a przy okazji piękne widoki nawet na Tatry. O 14:35 mam pociąg z Bochni do Wrocławia. Ostatni dzień przejazdu. Wyszło jak zwykle około 70 km. Teraz to już cywilizacja stacje benzynowe z kawą, urocze ryneczki małych miasteczek z cukierniami. Na koniec jednak jadę w strugach deszczu, peleryna gdzieś na spodzie, kurtka jest dobra, ale spodenki i buty przemoczone. Odwiedzam Limanową i Nowy Wiśnicz.

podsumowanie

Przejechałem łącznie około 470 km przez Góry Sanocko Turczańskie, Bieszczady, Beskid Niski, Beskid Sądecki. Dwa Parki Narodowe :

Przez te 8 dni przejazdu na trasie spotkałem 2 razy dwie osoby na rowerach z bagażami na dłuższą wycieczkę, jedna osobę jadącą z Przemyśla do Zgorzelca (szacun), dwa małżeństwa samochodowo rowerowe. Sam na siodełku spędzałem każdego dnia 8 do 9 godzin, a po wczesnym dotarciu na nocleg rozpoczynałem zwiedzanie miejscowości i okolicy już bez bagażu. Samą wycieczkę krajobrazowo i atrakcyjnie oceniam jako jedna z lepszych moich wypraw. Szlaki puste, przejezdne z małą ilością samochodów. Całkowity reset organizmu. Bez telewizji, bez prasy, telefon jako aktywna mapa.

Korekta trasy ostatniego dnia – zjazd do Bochni.

Na moim szlaku wzdłuż granic naszego kraju pozostanie mi jedynie trasa ze Świnoujścia do Gdańska.

Jeśli KTOŚ dotrwał do końca tego przekazu to Szacun.

Moje inne wyprawy;

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *